Dostałam to zaproszenie od klientki, uroczej kobiety, która w wieku 74 lat aktywnie działała w biznesie, była zapaloną narciarką oraz uczestniczką pieszych wypraw. Mawiała mimochodem: „Jadę nad wodospad”, jakby chodziło o kąpiel w basenie. Miejsce, do którego mnie zabrała, nie było zatem dla osób początkujących, które jadą na swoją pierwszą wyprawę. Opuściłyśmy kwaterę o szóstej nad ranem, maszerowałyśmy po ścieżce górskiej, wspinałyśmy się nad przeszkodami, przeprawiłyśmy się przez rzekę, aż wreszcie trafiłyśmy do odległego wodospadu.
Nie opowiadam o tym w celu przybliżenia ci tej osobliwej formy rekreacji. Chcę wskazać na podobieństwo, jakie istnieje między medytacją pod wodospadem a sprzątaniem. Kiedy stoisz pod wodospadem, jedynym słyszalnym dźwiękiem jest jego ryk. Kiedy kaskada wody przepływa przez ciało, mija uczucie bólu i całe ciało drętwieje. Potem stopniowo zapadasz w trans medytacyjny, a po całym ciele rozchodzi się od wewnątrz ciepło. Chociaż nigdy przedtem nie próbowałam tej formy medytacji, uczucie, jakie we mnie wywołała, było znajome. Przypomina stan, jaki ogarnia mnie w trakcie sprzątania. Nie jest to do końca stan medytacji, ale są takie chwile w trakcie sprzątania, kiedy toczy się we mnie cicha rozmowa ze sobą. Dokładne rozpatrywanie czy dany przedmiot wywołuje we mnie radość, to jak rozmowa ze sobą samą poprzez posiadane przedmioty.